niedziela, 10 maja 2015

używki

Jadę z autem pełnym zakupów spożywczych po nocy, bo nie było kiedy. Jedzie ze mną z radia muzyka, niepomna na ciężar siatek. Nie wiem, co to, ale jakby instrumentalnie opowiadał ktoś Coldplay. Nieważne; do biegu nut rozwija się asfalt, po którym wśród nocnej ciszy zmierzam. Na nim wiatr porusza czarnym cieniem liści, co spada z drzewa stojącego pod latarnią.

I wszystko we mnie za tą muzyką wybiega, jak zerwane ze smyczy małe szczenię. Podobnie nuty, które zostawił ostatnio Joseph, nasz przyjaciel z Indii. Cantata Bacha, movement 147. Może movement dlatego, że się wszystko w człowieku porusza, gdy muzyka wydostaje się spod klawiszy. Zawsze wiedziałam, że jest niebezpieczna, bo w niej ginie człowiek cały i osieraca garnki i ścierki, mimo że nie potrafi. Używki moje takie jak dla innych papierosy.

W Łodzi mijaliśmy szkołę filmową i zawsze myśl taka o tych, co z uporem idą studiować swoje marzenia. Po trzech godzinach mówię do Boskiego, zobacz, oni idą na ryzyko, że z ich pasji nic nie będzie. Zarabiają albo nie. Niepragmatyczni kompletnie. Ale jeśli im się uda z czymś przebić - to dzięki tym nieposkładanym idealistom ci, co racjonalnie spędzają całe dnie w pracy, mogą potem odpoczywać i mówić, że życie ma smak.

A Coldplaya grało 2cellos. Pod spodem można posłuchać.

piątek, 8 maja 2015

turystyka antykwaryczna

Z Boskim uprawiamy turystykę antykwaryczną. Piotrkowska to bowiem miejsce, gdzie ocalały antykwariaty. Andy uzupełnia swoje kolekcje, ja wyszukuję Chmielewskie dla Skakanki.

Gdy niesiemy Plusa na rękach, a wózek cały pełen jest starych książek, Boski zagaduje przechodnia, gdzie są jeszcze dwa antykwariaty, których zna nawet numery uliczne nie mam pojęcia skąd. Przechodzień chętnie tłumaczy. Po prawej niebieski, a po lewej z tej samej sieci drugi. Ale skupują tylko w tym po prawej, rzuca ogarniając wzrokiem nasze zasoby.

Cóż, ilość skupionych tego dnia dała mylne wrażenie.

A tak wiatr czytał książki przed tym niebieskim:


dwa i pół kilometra

sklepów przed Państwem" - tymi słowami kończy opisywanie ulicy Piotrkowskiej właściciel księgarni. Jak mówi, księgarni, a nie sklepu z książkami jak znane sieciówki. W związku z eskapadą do Łodzi tylko we dwoje (znaczy we troje, bo z przyspawanym do mnie Plusem) mamy bowiem kilka godzin na zobaczenie "czegoś". Studenci, którym Boski wykładał prawidła operacji finansowych, twierdzą, że nie ma w tym mieście nic do zobaczenia. Przypadkowo zagadnięty księgarz otwiera album i tłumaczy wszystko z całą historyczną spuścizną. Tym samym załatwia nam zwiedzanie, na które w warunkach rzeczywistych nie byłoby czasu.

Gdy Boski za książkami, ja wchodzę oczywiście do sklepu z artykułami piśmienniczymi. Bowiem od jakiś czterech miesięcy w zasadzie nie bywam nigdzie poza obejściem i uwierzyłam w to, że zacznę bywać dopiero za jakieś trzy lata. Pod wpływem wycieczkowej euforii kupuję sobie pióro wietrzne. Japońskie i bardzo smukłe, choć tak w dolnej półce cenowej, że trzeba się schylić. Ale zatyczka wchodzi bezgłośnie na stalówkę i dobrze trzyma się w ręku. Czy można żyć bez pióra? Ostatni list papierowy trzy tygodnie temu ledwo napisałam zielonym cienkopisem, uznając, że warunki piśmiennicze sięgnęły dna. Jakie ważne słowa da się w ogóle cienkopisem?

Potem Boski zauważa butik z romiarami powyżej tego, z którego na skutek ciąży wyrosłam. Gdy Plus opuścił swoje mieszkanie został bowiem po nim pustostan, który zamiast zniknąć, jakby stale się powiększa. Lustro w butiku wyszczupla i taką ze sobą robię umowę, że ja wierzę w to, co ono do mnie mówi. Wychodzę po kwotę do zapłacenia i uśmiech na mojej twarzy jakby nie do końca sie zgadza z morową miną Boskiego, co robi za bankomat. Tu jakby zasada lustrzana nie działa.

Przez półtora dnia wyprawy czujemy się, jak gdybyśmy zdobyli Przylądek Dobrej Nadziei. Byłoby super, gdyby Cape Horn za to był już za nami. Znaczy życie na najgorszym obciążeniu. Boski się mnie pyta, ile tak się da, i nie wiem. Ale może znowu wsiądziemy do jakiejś Łodzi.